Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.
328

może głośnych niemca przemówień, ci co niewiele mieli odwagi, i tę tracić zaczynali. Postrach miedzy ludem rozszerzony, stopniami przeszedł do ślachty. Twarze blade obracały się z trwogą na wszystkie strony, jakby już szwed miał się pokazać na murach; poczęto szeptać tajemnie i częste schadzki u baszty niemca, postrzegano dnia tego i następnych.
A szwedzi wciąż strzelali do twierdzy, a górnicy Olkuscy opieszale twardą rąbali opokę, którą ledwie dotąd napoczęli, niechętną ręką i sercem, biorąc się do niéj.
Miller wszystkich pędził, na wszystkich się gniewał, a w głębi najwięcéj sam na siebie, że tu przyszedł; Wejhard milczał knując zdradę. Zdawało im się że co chwila powinni byli ujrzeć posłów z klasztoru przynoszących warunki poddania, ale nikt się nie ukazywał. Nathan tylko z rana po wycieczce, przyszedł do namiotu Wejharda, blady i posiniałemi okryty plamami.
— Co to ci się stało? spytał go hrabia.
— Co? nieszczęście, — rzekł niemiec, wczoraj właśnie podkradałem się pod mury, gdy ta szalona wychodziła zgraja, anim się opatrzył jak mnie pochwycili.