— Jakto? byłeś w ich ręku? i jakżeś się uwolnił?
— Cudem! i nie bez szwanku, jak jw. pan widzisz — rzekł Nathan, to są dowody, że służę gorliwie — (wskazywał na sińce i obdarcia). Zakneblowano mi gębę i związanego jak psa, rzucono w fossę.
— I któż cię ratował?
— Cudem panie, bom z knebla wygryzł się jakoś, Wachler się do mnie fórtką wyrwał i rozwiązał mnie:
— Mówiłżeś z nim?
— Mówiłem, obiecuje wszystko, ale chce dużo pieniędzy.
— Cóż powiada o wojsku, o murach, wszakżeś go pytać musiał?
— Niebyło tam czasu na długą rozmowę, ledwieśmy słów kilka przemówić do siebie mogli. Ale mi zaręczył że niechętnych wiele, że przeor tylko i kilku upartych mnichów, wszystkich trzymają i zmuszają do obrony: bez czegoby się pewnie poddali.
Wejhard chodził po namiocie.
— Będziesz-że się z nim widział?
— Dziś lub jutro.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.
329