Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.
330

— Idź i spocznij. — Odwrócił się do Kalińskiego.
— Starosto — rzekł, — tobie wypadnie jeszcze raz pójść do klasztoru, nie w charakterze posła od nas, ale przyjaciela i doradźcy; tyś wymówny (Wejhard znał potęgę pochlebstwa) — i polak, łatwiéj ich przekonasz o szaleństwie...
— Jeśli każecie? — rzekł połechtany starosta.
— Niewątpię że generał się nato zgodzi, chodźmy do niego.
Nie było blisko do namiotu Millera, konno aż przejechać musieli do niego. Zastali generała nad stołem, jako tako ustawionym w ogromnym jego namiocie, wśród posępnéj pijackiéj biesiady. Widać że przedmiotem rozmowy była wycieczka nocy ostatniéj, która dowodząc szwedom ich nieopatrzności, generałowi jego niedbalstwa, dwakroć ich w obec tych których mieli za nieuków, upokarzała. Namiot wodza przedstawiał obraz godzien wejrzenia, oryginalnością swoją. Otwarty od przodu, patrzał na twierdzę otoczoną dymami i odstrzeliwającą się zajadle.
Po dolinie i wzgórzu rozsypany był żołnierz szwedzki; krzyk bojowy, huk dział, trąby i