Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.
338

i Przeor wyszedł na przeciw Starosty, a Konstancja postrzegłszy go, ukłoniła się, zakręciła i znikła.
Ledwie odeszła kilka kroków, twarz jéj tak dziwnie wesoła, zmieniła się zupełnie: smutek głęboki, nieuleczony, ciężki, osiadł na jéj czole i ustach... dobyła kawałek chleba z torby, pocałowała go, schowała i spiesznym krokiem pobiegła pod okno Lassoty; przysiadła na ziemi, sparła się na ręku i zadumała.
Tymczasem Przeor do Definitorium wprowadził Kalińskiego, wiedząc o jego przybyciu, bo mu od fórty znać o tém dano; tu już zgromadzeni byli umyślnie ojcowie i ślachta, aby w obec ich mógł z niémi pomówić. Kordecki spodziewał się podpory w towarzyszach. Lecz o jakże się mylił! oprócz Zamojskiego, który ochoczo życie swoje i syna ważył, wyjąwszy Czarnieckiego, który śmierć wcześnie liczył za prawdopodobne zakończenie swéj pracy przy oblężeniu, prócz kilku jeszcze, reszta nie miała ducha co ich ożywiał. I nie dziw! niewielu w cud uwierzyć może, bo niewielu są go warci. Z samych duchownych, część znaczna trzymała się tylko Kordeckiego siłą, i zagrzewana stawała gorąco; — zostawiona sobie chłodła. Przy przeorze wszyscy wotowali za woj-