Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.
339

sami wzdychali i w długie nocy słuchając bicia dział i krzyków, strach ich przejmował blady; drżały serca, biły piersi niespokojnym oddechem, modlitwę szeptali nie o zwycięztwo, o pokój tylko.
Mnisi to byli, a inna zaprzątała ich wojna, ta nieustanna wojna z sobą, z ciałem, z myślą, z wątpliwością — z tém wszystkiém co się zowie szatanem, a co nigdy, najświętszemu z ludzi nie daje pokoju. Inni nie mieli męztwa, bo im je wlewała liczba i szczęście, a przeciwność i osamotnienie je wydzierały. Dla nich potrzeba było zwycięztw by wzbudzić odwagę, a Polska upadała wszędzie; a wieść zkąd przyszła to głosiła klęski, to opowiadała niedolę, i opłakana a krwawa, leciała osłoniona żałobną szatą. Zkądże dobyć się miało męztwo dwustu ludziom wśród tysiąców, mnichom, ślachcie i wieśniakom, garści na wyśpie Jasno-Górskiéj, wśród oceanu szwedzkich żołnierzy.
Stan umysłów ludu, xięży i ślachty w Częstochowie cały zależał od Kordeckiego, cały na nim spoczywał; gdyby ciągle nie utrzymywał ducha, wszyscyby upadli. Ale najlżejsza przeciwność obalała dzieło pobożnego przeora, a rozwa-