Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.
340

ga zimna, trochę samotności, zbliżenie się dwóch bojaźliwszych, święty ten zapał rozpędzały.
Oprócz kilku wymienionych, każdy potajemnie przewidywał poddanie i myślał jak je najmniéj straszném uczynić, uważając za nieuchronne; bolejąc nad tém co cicho zwano uporem Kordeckiego. Nie jeden co wstrzęśniony mową jego, głośno podnosił rękę i przysięgał do tchu ostatniego walczyć w obronie świętego miejsca; wróciwszy do izby, sam siebie nie poznawał, sam sobie się dziwił, gdy spójrzawszy w serce, znalazł je tak zmienioném.
W niższych rzędach obrońców Częstochowéj, nad któremi pracował by je zniechęcić Wachler, toż samo rozszerzało się zwątpienie; ludzie to byli powiększéj części zgromadzeni nagle, bez wyboru, których oddalenie od domów, niepokój o nie i sam widok Szwedów w takiéj liczbie, a słuch, że cała Polska już się im pokłoniła, czynił bojaźliwemi. Wprawdzie i tu głos Kordeckiego stara wiara i pobożność, wyrabiały chwilowe męztwo i do poświęceń gotowość; ale jakże łatwo onieśmielić głos, gdzie odwaga cudem tworzyć się musiała!!
Najemnicy Niemcy, Węgrzy i Ślązacy, stanowiący główną część załogi, wprawniejszą w żoł-