Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/341

Ta strona została uwierzytelniona.
341

nierkę i umiejętniejszą w swém rzemiośle, nadzieją tylko zapłaty, darami i groźbą utrzymywani byli. Położenie więc klasztoru zależało zupełnie od wodzów, od nieustannéj ich baczności, od pilnego wglądania co chwila, nietylko w stan murów twierdzy, ale w stan serc i umysłów. Ileż to niepokoju, ile trosk codziennych, ile obawy przetrwać było potrzeba, jak czytać w twarzach, jak podsłuchiwać uczucia, by iskra zgubna, nie zapłonęła w przygotowanych na jéj przyjęcie umysłach!
Nie była więc całkiem fałszywą rachuba Wejharda i Kalińskiego, którzy liczyli na to, że przypomnienie stanu Polski i stanu twierdzy zamkniętéj oblężeniem, przydać się im mogło.
Taki był cel wysłania Starosty, który dziś zamierzał sobie być nie parlamentarzem Millera, nie urzędowym posłem, ale jako polak i obywatel, szedł do obłąkanych współbraci. Stosowną też, do tego przybrał twarz i postawę. Na korytarzach rozgniewany przez żebraczkę, rychło ochłonął, i zgromadziwszy myśli, z całą usilnością na jaką się tylko mógł zdobyć, postanowił użyć swych argumentów. Przyjmowano go jednak jako posła, co było widoczném z uroczystego wszystkich zebrania, ale zaraz na wstępie zrzu-