Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.
348

Kordecki zżymnął się, milczał, Zamojski ręce ścisnął, Czarniecki się żywo przechadzał, jakby mu ciężko było w miejscu wytrwać; reszta zgromadzenia wymową Kalińskiego zdawała się zdumiona razem i zajęta.
Palec to Boży widoczny, mówił daléj Starosta, cała Polska zwraca się ku temu obrońcy i poddaje mu zgodnie: wojska, województwa, wodzowie, panowie, miasta, zamki, lud, garną się pod jego opiekę; — Polska w téj chwili w jego rękach. Wy jedni jak wyspa wśród morza stoicie opierając się sile, oczewistości, rachubie, i rzekłbym rozumowi, gdybym nie umiał cenić uczuć pięknych i świętych ale czczych i do niczego nie wiodących, które was ożywiają.
Kordecki jeszcze milczał, a Kaliński, którego oka nie uchodziło, że wiele uczynił kilką słowami, pośpiesznie ciągnął daléj:
— Rozumiem to, że zakonników wiąże przysięga złożona królowi, silniéj niż innych, bo sądzicie w pobożności swéj, że jéj życiem nawet broniąc dotrzymać powinniście. Ale przysięga o tyle tylko zobowiązuje, o ile jest z obustron dotrzymaną, a Jan Kazimierz ją złamał, opuścił nas i uciekł; sam się zrzekł czego utrzymać nie mógł, sam się wyzuł i powiedział wychodząc