— Co za troskliwość ojcowska! mruczał Czarniecki. Przeor zadumany, milczał, okiem mierząc twarze wszystkich, a między ślachtą już widocznie zwątpienie i bojaźń widać było. Niektórzy szeptali między sobą znacząco, i gdyby ich Kordeckiego nie wstrzymywała przytomność, znać, że gotowi byli traktować z Kalińskim.
— W istocie, — rzekł odważniejszy Moszyński, — wszyscy to poniekąd czujemy, co pan Starosta lam facunde powiada, wszyscy to czujemy, ale cóż, kiedy bo i Miller strach...
— Tak! tak! dodał pan Jan Skórzewski, gdyby choć dobre przynajmniéj wyjednać warunki.. Kalińskiego oczy zabłysły radością: ślachta się odzywała, przeor zdawał milczéć umyślnie i tylko wyglądać jak przystąpić od siebie do traktowania; Starosta widział się już u celu, i mówił daléj żywo.
— Z generałem, między nami mówiąc, łatwa sprawa, jego pieniędzmi ująć najłatwiéj; a co raz podpisze, tego dochowa, dać mu okup na który się złożycie łatwo i po wszystkiém..
— Ale kościoła, skarbcu, nie poszanuje, odezwał się Moszyński.
— Co się tycze kościoła, jest dekret królewski, który całość jego zabezpiecza, — rzekł Kaliń-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/350
Ta strona została uwierzytelniona.
350