Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.
354

musiał, Zamojski dumnym wzrokiem odwiódł go do drzwi, a Czarniecki odstąpił, żeby uniknąć zbliżenia przy rozstaniu.
Oddano go w ręce brata Pawła, który uradowanego i upokorzonego razem, odprowadził do bramy. Ledwie się przez nią dostał na pole, gdy jadący przed nim z białą chorągwią żołnierz od szwedzkiéj kuli poległ. Można miarkować z jakim przestrachem uchodził starosta do obozu.
Z okien sali, w któréj jeszcze wszyscy zgromadzeni byli, jedni szepcząc niespokojnie, drudzy milcząc ponuro, a Czarniecki niecierpliwie łajał, ujrzał przeor wyjazd Starosty i wystrzał, który powalił o ziemię biédnego żołnierza
— Patrzcie, — rzekł wskazując na to, — nie jestli to palec Boży! i przestroga!. Przyszedł sypać niezgodę między nami i kula go śmiercią przestrzegła, że nie same doczesne rzeczy w rachunek życia wchodzić powinny. Cóż strach, co słabość nasza w obec sumienia, wiary i Boga? Bracia! korzmy się i pokutujmy, bośmy słabi jak dzieci, — wołał przeor, — widziałem jakeście chciwie chwytali słowa wężowe, słowa kusiciela, który jak dzieci straszył was i jak dzieci nakłaniał gdzie chciał, widziałem serca wasze i płaczę. Dopóki tak niestali a tak niewierni bę-