wszéj by nie przeniósł nad drugi. Tymczasem brał kasztelan mnogiemi węzły wdzięczności i przywiązania połączony z dworem, uparcie prawego króla się trzymał. Drżał na to pan Paweł ale milczał; niekiedy odważył słowo dwuznaczne, jakąś insynuacją zręczną, ale wnet zbity i zgromiony, cofał się przed srogiém wejrzeniem głowy rodziny. Niemało go bolało położenie w jakiém zostawał z krajem razem, i niczego tyle nie życzył, co uspokojenia bodaj ze Szwedem, byle mu ono dozwoliło powrócić swobodnie do jego stad, gospodarki i swobodnego wiejskiego żywota. Był to bowiem gospodarz zawołany, w całém znaczeniu tego wyrazu: rolnik naprzód, miłośnik bydła i owiec, pilno krzątał się około stadniny i pszczelnictwa; kopał sławy, zarybiał je, stawił młyny i niespuszczał z oka żadnéj gałęzi gospodarstwa mogącéj podnieść dochody i ulepszyć majątek. Srodze go też bolała wojna, która wszystkie te rozerwała zajęcia, pomięszała porządek, porozpraszała wieśniaków, rozegnała sługi; Szwed też i kwarciani wybierali stacje niesłychane, plądrowali po gumnach niepytając o pozwolenie, spasali pola, chwytali bydło, a kochane stadko pana Pawła musiało uciekać gdzieś w lasy, żeby i do niego nieprzyjaciel się nie dobrał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.