Wy zawsze z darami, Bóg zapłać, siadajcież; ale jacyż to goście? spytał Kordecki.
— Nie zdaleka księże przeorze Dobrodzieju, nie zdaleka, pan Sebastjan Bogdański i pan Stefan Jackowski.
— Sąsiedzi, to się za gości nie liczy.
— Widziałem ich obu do bramy podjeżdżających, gdym most przejeżdżał, pewnie z nowinami spieszą, bo tego dziś nie kupić. Chodzi ich po świecie, jak komarów na pluchę.
— Ot brat pana kasztelana Krakowskiego, dobrodzieja konwentu naszego — obracając się do pana Pawła przerwał Przeor — najpewniejszych nam wiadomości dostarczyć może.
Pan Paweł spójrzał, podniósł oczy i jakby niewiedział co mówić, chwilę się wstrzymał, potém bardzo po cichu, rzekł do zbliżających się ku sobie.
— Król Jegomość już na Spiżu w Lubowli.
— Ale to chwilowo spodziewam się — przemówił przeor — póki sił nie zgromadzi i środków nie obmyśli, nie osieroci nas tak ze wszystkiém.
— Co tu radzić! co tu myśleć! — podchwycił ruszając ramionami pan Paweł — nieszczęście i po wszystkiém, perditio ultima, zginienie. Szwed już całą niemal Polską zawładnął, Car na Litwie gospodarzy, kozacy rebellizują.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.