— Ależ Brandeburczyk i Chan Tatarski! zawołał nietracący nadziei Żegocki — wreszcie własne nasze siły, którycheśmy jeszcze nie sprobowali.
Pan Paweł ruszył tylko ramionami znowu.
— Tatar w stepie, Brandeburczyk o sobie myśli, a nasze siły! ba!...
— Jak to! przecież to lennik i sprzymierzeniec?
— Przyznam się wam — dorzucił x. Kordecki — że Tatarzyn, przyjaciel gorzéj wroga. Pożal się Boże na niego rachować i wstyd. Ale klin klinem może wybić będziemy musieli, cóż robić! Król Jegomość wie lepiéj, Lutra, Bissurmanem wypchnąć, kiedy inaczéj nie podołamy. No? ale cóż słychać o Chanie?
— Chan słyszę jak zobaczył, że już w Polsce Gustaw się rządzi — ciągnął daléj pan Paweł — poszedł sobie w swoje pustynie, powiadając że był sprzymierzeńcem króla Jana Kazimierza, a gdy Polacy innego sobie za króla obrali, poczeka aż z nim nowe zawrą przymierze.
— Tak z nim jak bez niego — rzekł xiądz przeor — Baba z wozu kołom lżéj, mruknął po cichu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.