— Tymczasem, sypał jak z zarękawa pan Paweł, wszystko się poddaje, przysięga, broń składa i przechodzi do nieprzyjaciela. Pan wojewoda Tyszkiewicz na zamku w Uchaczu Carowi przysiągł, w Warszawie, Radziejowski rej wodzi, a Krakowa silnie dobywają, i dobędą, skoro go niema komu bronić.
— Cóż to znowu mówicie! — przerwał Pan Żegocki — do tego nie przyjdzie, Hetmani, Czarniecki, ślachta, pospolite ruszenie, wojsko... niedamy się, niedamy!
— A kiedyśmy się dali? — rzekł Pan Paweł.
— No, to się odbierzem! — zawołał ślachcic.
Xiądz przeor słuchał na pozór zimno, twarzą ni słowem nic znać po sobie nie dając, gdy w tém drzwi się znowu otwarły i weszli obiecani goście Sebastjan Bogdański i Stefan Jackowski, ślachta sąsiedzi Częstochowscy, którzy często bywali w klasztorze, a teraz na dzień Wszystkich Świętych przyjechali dla nabożeństwa i narady z przeorem. Pierwszy z nich, siwy już i zgięty na pół, wszedł o lasce powolnie i skłoniwszy się nizko, zginając aż kolana, z kolei przytomnych jak najpokorniej powitał, nie szczędząc im najwymyślniejszych form przesadzonéj grzeczności. Znać wiek w nim czy obyczaj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.