— Ja słucham co xiądz przeor powie i zgóry się na to piszę.
— Powiem więc państwu, rzekł stanowczo Kordecki, że co mi Pan Bóg natchnął w téj chwili, tego nieodstępuję; można wywieść co najdroższego dla spokojności naszéj, ale niemniéj bronić się potrzeba, bronić będziemy i oprzemy bodaj całéj sile szwedzkiéj w Częstochowie.
— Xięże przeorze dobrodzieju, przerwał z uśmiechem pan Paweł, unosi cię zapał, niejesteś żołnierz, nie masz ludzi.
— Ale mam opiekę Matki Boskiéj nad sobą i silną wiarą w nią wierzę.
Pan Paweł skłonił głowę.
— I myślicie nawet obraz cudowny narażać na nieuchronne niebezpieczeństwo.
— To co inszego, odparł Kordecki, namyślimy się, naradzimy i uczynimy z tym skarbem co Bóg natchnie, co się tycze Częstochowéj, miejsca tego uświęconego nie oddam i bronić będę do ostatniéj krwi kropli.
— Z kimże? spytał Warszycki ironicznie ruszając ramionami.
— Bodaj sam ze siedemdziesięciu braćmi, dodał stanowczo Kordecki.
— W siedmiudziesięciu przeciwko tysiącom?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.