Pan Warszycki lekko tylko ramionami ruszył, skłonił się i poprzestając sporu odezwał się:
— Chciejcie mi powiedzieć, bym to mógł bratu mojemu odnieść, jak i z czém bronić się myślicie? Przeor pomyślał chwilę.
— Jest nas — rzekł, w klasztorze zakonników i braci siedmdziesięciu, ślachty co się tu z nami zamknąć obiecuje kilkadziesiąt familij, załogi zwykłéj ludzi z pięćdziesiąt, dwakroć tyle jeszcze zbierzemy ochotnika z wiosek klasztornych i miasteczka; działa porządne, prochu dosyć i kul dostatkiem, żywności zapas, wody studnie dostarczą, a na resztę sam Bóg.
— Ale przypuszczając, że Szwedzi podejdą, któż tém wszystkiém dowodzić będzie, kto pokieruje?
— Naprzód Bóg i Opiekunka nasza i Paweł Święty — rzekł Przeor.
Na te słowa lekki nieznaczny uśmiech przebiegł po ustach pana Pawła.
— Potém, kończył Kordecki, pan Stefan Zamojski miecznik Sieradzki, który tu w tych dniach przybywa z całą rodziną swoją, uchodząc od Szwedów i pan Piotr Czarniecki rodzony pana Stefana kasztelana Kijowskiego. Do dział mamy niemców dwu, jednego zwłaszcza zdatnego i znającego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.