rzecz swoją, a niezgorszego człowieka. Spodziewam się także panów Zygmunta Moszyńskiego, Jana Skórzewskiego, Mikołaja Krzysztoporskiego i kilku innych dobrych żołnierzy; nikt też tu z założonemi rękoma siedzieć nie będzie.
— Ale Szwed nadejść może co chwila! dorzucił pan Warszycki.
— Tak! słusznie pan mówi! święte słowa jego! co chwila, powtórzył cicho Bogdański.
— Jam też niemal gotów! — rzekł Przeor.
— Jakto? jużeście to przypuszczali?
— Trochę, czekam na wodzów, zbieram żołnierza.
— Niepojęta rzecz! niepojęta! wykrzyknął pan Paweł wpatrując się w Kordeckiego — decyzją waszą słyszę i ledwie uszom moim wierzę. Ale gdy rozmawiać byłoby próżno.
— Zupełnie próżno! odparł wytrwale Kordecki
— Zatém dziéj się wola Boża!
— Dziéj się wola Boża! z westchnieniem powtórzył pan Bogdański.
A ja, mości przeorze — zawołał z szerokim dobrodusznym usmiechem Żegocki, przybywam z dwojgiem rąk zdrowych i służby moje wam ofiaruję; ręczę, że darmo chleba klasztornego jeść nie będę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.