z nadzwyczajnem przejęciem i gorliwością, nigdy się o jałmużnę nie przypominając nikomu. Najczęściéj grosz jéj rzucony, inny żebrak pochwycił, Kostucha tylko się na to uśmiéchała; bo kawałek chleba zawsze miała przy furcie, a o resztę zdawała się niedbać. Jak skoro skończyło się nabożeństwo, wziąwszy kij szła pod kramy, do miasteczka lub na cmentarz śpiewając, skacząc czasem i chętnie zawiązując z każdym rozmowę, któréj pragnęła, którą lubiła. Znała tu wszystkich, bo od lat kilkudziesięciu siedziała pod murami twierdzy, i nikogo nie było, coby się z jéj żartów nie uśmiechnął, coby na powitanie jéj nie odpowiedział. Przy ludziach zawsze się tak dziwnie okazywała wesołą; mówiono wszakże, iż gdy samą została, gdy sądziła, że na nią nikt nie patrzał, siedziała posępna, płakiwała nawet; ale skoro na nią padło ludzkie oko, natychmiast poczynała piosenkę i otwierała usta na uśmiéch swój zwykły.
— A z tobąż Kostucho, co będzie, spytał Janasz Węgrzyn, gdy się ku niemu zbliżyła, może i ty nam tu kule nosić pomożesz?
— Zobaczemy, odparła kłaniając mu się nizko a szydersko; niechce mi się opuszczać moich pałaców, i choćby wojsko szwedzkiego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.