Chana nadciągnęło, ja sobie zostanę, siedzieć będę jak siedziałam pod murem.
— Ba! a kule?
— Mnie one nie wezmą! ho! ho! widzicie skórę mam twardą i kości nie miększe! Będę zbiérała je jak orzechy i odnosiła wam; bo w klasztorze, żeby ich tylko nie zabrakło.
— Hę! to i wy myślicie, że się Szwedzi na klasztor pokuszą?
— Jak dziś dzień; i czekam na to jak kania dżdżu. To to będzie harmider! buch! bach! dzwony sobie, armaty sobie, waćpanowie sobie — aj — aj! muzyka także, aż miło! bal! bal! A nasza Najświętsza Panna z góry stanie w obłokach i jak skinie białą rączką — już po Szwedach — jak wymiótł.
— Chwała Bogu! dobrze nam prorokujecie!
— Komu dobrze, a komu licho! cicho szepnęła Kostucha.
— No! alboż co! spytał Janasz z wejrzeniem na wpół żartobliwém, na wpół niespokojném.
— Bo was taki Janaszu, kochanie moje, kulka nie minie!
— Patrzcie jaki mi z tego obdertusa prorok!
— Cha! cha! zaśmiała się Kostucha, a jak się uląkł; jak pobladł!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.