— A na nas tam nie mierzą?
— I owszem, wiem z pewnością, że lada godzina jakiś się oddział tu wybierze, naradzają się tylko (od swoich to mamy) kogo naprzód expedjować; zda się, że poczną od politycznych traktacyi i katolika tu wysforują, byleby się tylko wkręcić, pod pozorem wzmocnienia presidium twierdzy. Myślę, że Wejhard podejmie się tego i pokłoni Częstochowie lisią czapką...
— Wola Boża, niech przychodzi kto chce, jesteśmy już spokojni, obraz (rzekł Przeor cichuteńko) na miejscu bezpieczném, sreberko także, a my mając garść ludu i pomoc w takich mężach jak wy i pan Stefan Zamojski, opiekę w Matce naszéj, nie zlękniemy się. I traktować potrafiemy i bić się, ad omnia parati.
— Jeszcze nie przybył pan Miecznik?
— Niema go, ale dziś być musi. Ślachta już gnana panicznym strachem gromadzi się do nas, i za to dzięki Bogn, więcéj głów i więcéj rąk mieć będziemy. Dzisiaj powitaliśmy pana Żegockiego, Zygmunta Moszyńskiego i kilku innych; każdy z sobą przynosi więcéj niż najdroższy skarb, bo męztwo i wiarę w to, że się Częstochowa ostoi. Nawet pan Alexander Jaroszewski z Lubidzy. Żonę tu swoją pobożną a świętą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.