Brat Paweł nadbiegł zdyszany i ucałował rękę przeora.
— A kto tam?
— Wczorajszy starosta, rzekł braciszek, co z nim robić? chce pomówić.
— Zobaczyć jak wczorajsze nasienie zeszło! rzekł Kordecki, no, przyjmiemy go w bramie, wpuszczaj bracie, i wstrzymaj w swojéj izbie.
To mówiąc puściwszy przodem fórtjana, poszli sami do bramy także, i zastali już w ciasnéj celce brata Pawła, Kalińskiego uśmiéchnionego, pełnego nadziei i zdającego wybierać z niemi do wnętrza klasztoru.
— Daruj panie, że cię tu tylko przyjmiemy, rzekł Kordecki, czas nasz, godziny policzone, obrona i nabożeństwo zabierają, nie możemy korzystać z miłéj jego prezencji. Co rozkażecie panie starosto?
— Nic, chciałem się tylko dowiedzieć póki pora jeszcze, czy nie mogę wam na co być przydatnym, ofiaruję się chętnie do pośredniczenia z Millerem.
— My jeszcze dzięki Bogu o tém nie myślemy, odpowiedział przeor.
— A! to bardzo winszuję, odparł starosta, —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
10