Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
106

Miller słuchał, i rozwidniło się na jego twarzy, poczynał uśmiéchać. Wtém podano mu list od Kordeckiego; przeor w nim jak przez Kuklinowskiego naglił o uwolnienie posłów: „Gdybyś, mówił w końcu, na ich życie (czego nie sądzim) nastąpił, zdajemy się wszyscy na wolę Bożą, bez któréj włos nie spadnie z głowy; niech umrą jeśli śmiercią swoją mają okupić swobodę, któréj wszyscy oblężeni do ostatka tchu bronić nie przestaną.“
Zastanowił się wódz stary, i na wojaku ta dumna w nieszczęściu moc niepokonanego ducha, zrobiła nareszcie wrażenie, ale przelotne jak błyskawica; zagrał zaraz w nim gniéw miłości własnéj piosenką.
— Przywołać tu jednego z tych mnichów! — krzyknął do ordynansa...
I za chwilę skrępowanego, bladego, wycieńczonego wprowadzono xiędza Błeszyńskiego, który stanął przed generałem niemy, ponury, ale niezgięty. Cała noc urągań, bezsenności, widok szwedzkich heretyckich porywów na świętości wiary, słowy i ręką targających się, wielce zmieniły kapłana, złamały ciało jego, chwiał się na nogach i pot zimny oblewał mu czoło, dusza podniosła się tylko ku Bogu.