Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
112

wistość; chybaby Bóg zesłał Aniołów swoich, inaczéj obronić się niepodobna; samo usiłowanie o to, w pośmiewisko nas poda. Głód jeden zmusi do poddania. Czyńcie co się wam podoba, bo i życie moje oddaję na wolę waszą i nie wzdragam się cierpiéć, ale widziałem oczyma własnemi potęgę szwedów; znam garść naszych niesfornych wieśniaków, w którą co chwila ducha wlewać potrzeba, bo go co chwila traci; — i świadczę się Bogiem, że nie dla siebie to mówię, ale dla was! Traktujcie i poddawajcie się, lub czyńcie...
— Jak Bóg natchnie, — przerwał zamyślony przeor z westchnieniem. — Tak, — dodał poglądając na pana Zamojskiego znacząco, — traktować potrzeba, traktować będziemy, ale nie przymuszeni nożem na gardle, nie postrachem parci, nie złapani w matnię jak żacy, traktować będziemy godnie i jak na nas przystało. Niech Miller wyda was naprzód, niech nie postępuje z nami jak dziećmi, które groźbą brać można, a naówczas pomówimy.
Z wyraźną niechęcią przeor słów tych domawiał, wyrywały mu się one, jakby przemocą wyciśnięte, jakby z wzdrygnieniem wewnętrzném.