swojémi, nie chciał nadaremnie straszyć zamkniętych w twierdzy, a na zapytania ich odpowiedział tylko, że z listem przyszedł, i z listem powróci.
Ten powrót, który Błeszyński uważał za konieczność, bo nim ocalał życie Małachowskiemu, wielu się wydał, czém był w istocie — heroizmem; największe bowiem podobieństwo było że oba poginą. Tak choć jeden mógł ocaleć; ale xiadz Błeszyński dał słowo i pragnął męczeństwa.
Wielkie znów były narady, wielka wrzawa w Definitorium; Płaza przewódzca tchórzów, wystąpił powtórnie z radą poddania klasztoru, ale go Kordecki wprost ofuknął.
— Szukałeś tu waść, — rzekł mu, — schronienia, siedźże spokojnie, módl się i czyń co ci czynić dadzą dla wspólnéj obrony, a nie mięszaj mi się do tego, o co cię nie pytają. Ja tu jeden jestem naczelnikiem i wodzem, ja rządzę i rozporządzam, ja Bogu i ludziom za to co czynię, odpowiem.
Usunęli się więc znowu bojaźliwi i już nie odzywali, a xiądz Błeszyński z listem powrócił do obozu.
Ledwie kilka upłynęło godzin, aż i xiądz Ma-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
114