cy bylibyście może zbawcami Polski, a krew wasza, odrodzenia i oswobodzenia stałaby się zakładem. Ale nie... nie! czuje dusza moja, że nie padniecie ofiarą! Nie! Słowa Millera są dla mnie dowodem siły naszéj! Dla tegom rzekł: Bogu dzięki! Gdyby zdobycie było łatwe, pocóżby groził, po coby szukał takich sposobów dla zmuszenia nas? Nie widzicież, że te fortele jak na dłoni, ukazują iż nas pokonać siłą nie umie.
Pogodniejszy wyraz twarzy wszystkich, zwiastował, że zrozumieli przeora...; on kończył.
— Powiedzcie mi, ojcze Zacharjaszu, a obłąkane owieczki, kwarciani i inni polacy, czy wspomagają szweda?
— Stoją tylko, płaczą i patrzą, odpowiedział x. Małachowski, ale i to zgroza, i to okropnie że patrzeć mogą, a oręż im się nie zapali w rękach, a dusza z nich nie skoczy! wiecie co to jest oboż szwedzki. Nie! nie! wy go tylko widzicie z daleka różnofarbném, wesołem, jasném zborzyszczem ludzi, a w środku... to piekło!
I wstrząsnął się ze zgrozą i przeżegnał.
— Co jest w świecie rozpusty i brudu, to się tam zlało jak do rynsztoka... Ale siła wielka i męztwo szatańskie, bo opiłe bestje, bydło bezrozumne, jak bydło idzie na śmierć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
116