Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
117

— Takie wojsko, odezwał się Kordecki, nie może zdobyć kraju! — może go opanować zdradą, strachem, może chwilowo go zalać, ale go zagarnąć — nigdy! niéma tam siły, niéma żywota, niéma myśli. Ślepa odwaga żołdaków, umiejętność wodzów — nie dosyć! to nie są ludzie przeznaczenia, bo idą bez Boga. Karę Bóg tylko domierzył sromotną i pokazał kto niezgodnych, zwyciężyć nas może — ale to pierzchnie jak obłok w dzień letni, gdy wybije godzina.
Nikt nie odpowiedział.
— Ojcze, dodał przeor, gdy spoczniecie, zanieście mu odpowiedź jedną, niech was uwolni, a będziemy traktować; powiedzcie mu że życie nasze i wy i my wszyscy poświęcim chętnie za sprawę świętą... Niech się stanie wola Boża.
Wniosek przeora, który z groźb przewidział brak siły, trafiła do przekonania wszystkich: milczeli na wpół ubezpieczeni, wpół uspokojeni nadzieją, że szwed mnichów wyda i traktowanie się rozpocznie.
Dopiero po wyjściu wszystkich, gdy Kordecki sam z sobą pozostał, trzeba go było widzieć by mieć pojęcie potęgi ducha tego, który walczył ze zwątpieniem zewsząd mu wléwaném, słowy i czynami... Z bohatera, z wodza, u stop krzyża