Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
118

przed którym pokląkł w pokorze, stawał się pokornym kapłanem; drżącym w obliczu Boga grzesznikiem. Ogrom odpowiedzialności, ciążącéj na jego ramionach, przerażał go; truchlało serce, drżał cały, płakał i modlił się. A gdyby godziło się choć zdala święte i boskie z ludzkiém porównać cierpieniem; rzekłbym, że tak upadał na duchu Chrystus Pan, gdy się zbliżała męki Jego godzina, choć znieść był gotów męczeństwo.
Kordecki mężny przy ludziach, sam z sobą trwożył się nieraz; ten ogrom szwedzkiéj siły, te zgodne wszystkich rady poddania się, to kraju nieszczęście, miotały jego duszą... Ale gdy pomyślał, że Jasną-Górę splamią heretycy, że po wiek wieki powiedzą ludzie, zaświadczą dzieje iż Kordecki i Paulini szwedom skarb ten wydali; — gdy nieprzyjaciela wspomniał; wszystko co on uczynił na ziemi polskiéj przeciwko jéj synom, na jéj zagubę; męztwo się odzywało, oburzała dusza, zrywał się z modlitwy i wołał:
— Lepiéj umrzeć w obronie!
Walczył w nim człowiek słaby, z nieśmiertelnego ducha popędem: duch czuł że wszędzie i wszystko potęgą swą złamać powinien; człowiek rachował, ważył i widział same niepodobieństwa. Lecz gdy wspomniał na cuda, które Bóg Chry-