Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
123

mrok gęsty padał, pobiegła sama, i czekali jéj, czekali, ani śladu... nie powróciła.
— Może gdzie omdlała, potrzeba szukać —
— A! obiegliśmy cały klasztor, przetrzęśli wszystkie kątki, nigdzie wieści, nigdzie śladu.
— Gdyby była zabita, przypadkiem czy umyślnie, byłby znak jakiś...
— To Krzysztoporski, powtórzył starzec łamiąc ręce, nieszczęście mnie tu przywiodło; jakem go tylko ujrzał, zaraz mi się serce ścisnęło... czułem moją zgubę. Czemużem lepiéj nie skrył się gdzie w lasy... i nie umarł z nią razem z głodu... nieszczęśliwe dziecię... może ją szwedom wydali...
I padł na ziemię, zachodził się a płakał; xiądz Piotr chciał cieszyć, ale jak pocieszać było? Kordecki sam ujął pod rękę i chciał zaprowadzić do mieszkania, ale starzec już wrócić nie mógł tam gdzie był z wnuczką wprzódy, dobijało go wspomnienie, zaprowadzono go do celi xiędza Piotra.
Tymczasem Kordecki, który przypuścić nawet nie mógł takiéj zemsty, i nieśmiał o nią obwiniać Krzysztoporskiego, dziwnemi rozbijał się domysły i poszedł, surowo milcząc na mury. Chciał spójrzeć w oczy obwinionemu i wyczytać przez