Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
125

— Znikła! rzekł Kordecki... rzecz niepojęta.
— Może zabita... cicho szepnął ślachcic.
— Wszak od tego nieszczęsnego traktowania nie strzelają...
— A któż wie, może się gdzie utopiła — rzekł Krzysztoporski, spadła z murów, zresztą tyle tu hałastry.
Przeor uważał nań bacznie, ale ślachcic w niczém zwykłego swego pozoru nie zmienił; że obojętnie to przyjmował, nie było dziwna.
— Panie Mikołaju, odezwał się po chwili namysłu przełożony, wiemy że Lassota i wy, byliście śmiertelnemi nieprzyjaciołmi...
— Byliśmy? Jesteśmy! odparł, ale cóż z tego ojcze?
— Wiecie, że was wszyscy o to zniknienie posądzą?
— Czuję, że tak być musi.
— Jesteścież spokojni na sumieniu? możecie przysiądz, że to nie wasza robota?
— Aby człowieka o zbrodnią posądzić, trzeba czegoś więcéj niż nieprzyjaźni, potrzeba dowodów... a tu dowodów niema i być niemoże.
— Jak-że to wiecie? — spytał chwytając przeor.
— Bo mi to dziś nie w głowie, — rzekł Krzy-