sztoporski zimno, nie taję żem rad iż Lassota cierpi, i jam cierpiał z jego ręki, ale to sprawa nie moja. Zresztą cóż bym z nią uczynił. Wiecie może, że to wnuczka mojéj żony.
— Panie Mikołaju, Bóg nie szczęści nienawiści.
— Ale Bóg nie wymaga darowania winy, gdy za nię żalu niéma.
— Owszem.
Krzysztoporski odwrócił się trochę i zmilkł, ruszając tylko ramionami.
— Co mi tam! — rzekł po chwilce, niech sobie posądzają... jam niewinien.
— Stoicie na murach naprzeciw mieszkania Lassoty, widzieć musieliście jak wychodziła, nie macież poznaków, posądzenia na kogo?
— Ja na obóz szwedzki patrzę, nie na czyjeś tam okna.
To mówiąc zawrócił się na mur, a przeor odszedł wzdychając.
A tuż leciała szalona, z rozczochranym włosem, z rozwinionemi chusty, jak piorun pędząc, żebraczka, i wołała głosem wielkim.
— Sprawiedliwości! sprawiedliwości! kryminał, pod bokiem Matki Boskiéj, zbrodnia.
Minęła przeora, pobiegła pod okno Lassoty, zajrzała w nie, po świeżym wilgotnym popatrzała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
126