Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
13

— Pozostaje nam sprawdzić to, i zapobiedz złemu, — kończył przeor.
— Zawołać go tu, — rzekł Zamojski, — zlęknie się.
— Taka była i myśl moja piérwsza, — odparł Kordecki, — zasiądźcie wszyscy... pójdą po niego.
I wnet Rudnicki wysłał braciszka po niemca, którego pozorem odebrania płacy, zwabić miano.
Niespokój tymczasem wielki opanował przytomnych, twarze były zmienione, przestrach każdemu czuć się dawał, bo niebezpieczeństwo tajemniczością swą olbrzymiało w ich oczach; krzyki na murach zdawały się oznajmywać nieprzyjaciela, huk kul, wyrwanie miną wyłomu; Przeor tylko zatopiony w myślach siedział milczący.
W tém drzwi się otworzyły szeroko i wpuszczono Wachlera. Na widok siedzącéj dokoła stołu starszyzny i przeora, którzy jakby go sądzić mieli, wszyscy surowemi twarzami zaraz się obrócili do niego, niemiec zbladł jak chusta, zabełkotał niezrozumiale i chciał się nazad cofnąć za drzwi, jakby mu przyszła myśl ucieczki. Pomiarkował jednak, że wydałby się tém jedném, i nadrabiając odwagą postąpił krok, ale wejrzenie Kordeckiego, który z niego oka nie spuszczał i wzrok badający w nim topił, zmięszało go zno-