Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
135

liczbą poszedłszy, uciekać nie mogąc, narzekali na siebie, na drugich i klęli szwedów otwarcie, co wlazło. Najmniéj takich jak Kaliński statystów otwarcie i skrycie sprzyjali Szwedom dla wywyższenia i przyszłych korzyści osobistych.
W namiocie Mikołaja z Karmina Karmińskiego, zgromadzili się właśnie polacy; Kuklinowski, Trupski, i kilku innych; siedzieli oni posępni grzejąc się u nanieconego ognia, dukając o rodzinach, o kraju i jego losach przyszłych, o sobie i położeniu w jakie wpadli; gdy Krzeczowski dowódzca jazdy i półkownik Jan Zbrożek, wpadli żywo, oba poruszeni i prawie w rozpaczy. Za niemi w ślad nadbiegł Adam Komorowski. Wszyscy oni trzéj należeli do tych, co się możniejszym uwieść dali, przechodząc na stronę szwedzką i szczerze już żałowali sromotnego poddania się. Krzeczowski wyglądał tylko chwili, by ze swemi odstąpić od najezdników; Zbrożek klął panów i łajał, a Komorowski knował spisek, chcąc się z téj matni wydobyć. Wszyscy trzéj zaognieni, pozrzucali z siebie opończe i Zbrożek pierwszy zawołał.
— Otóż i doczekaliśmy się że Miller wieszać poczyna! Póki tylko hołotę, tych olkuskich gór-