Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
137

— Ale to być nie może, — przerwał Komorowski — żebyśmy my to ścierpieć mieli, dosyć że już nas splamili ciągnąc tu z sobą, chce jeszcze zbezcześcić nas, czyniąc niememi świadkami zbrodni, a więc spólnikami jéj!... to być nie może.
Powstali i inni, a sam Stępkowski zawołał:
— Możemy nie pozwolić na to, idźmy do Millera i manifestujmy się.
— Tak!! albo to sejmik grodzki panie Cześniku? — zapytał Zbrożek — gdzież tu nasz manifest przyjmą?
— Przepraszam, — przerwał Komorowski — przyjąć muszą; jeśli nie ad acta, to do głowy; powiemy mu że tego nie zniesiem, położym manifesta nie nasze, ale Karola Gustawa i zreflektujemy go, że tym sposobem nie podbiją Polski, ale to co mają — stracą! To niegodziwość! to rozbój! nie jesteśmy w lesie!
— Narazim się tylko na wstyd nowy — rzekł Zbrożek, — poszliśmy w niewolę, znośmyż ją; wszystko to przewidzieć było łatwo, woleliśmy poddać się niżeli bić, dzwigajmyż niewolę i srom do miljona djabłów.
Zamilkli, a smutnéj zadumy i zgryzoty wyraz, zawisł na czołach posępnych.
— Ha! — rzekł Karmiński — nie wyrzekli-