popsuło sprawę króla, a co dopiéro krok taki? Od czasu przyjścia naszego zmieniły się twarze, humory i serca Polaków dla nas. Bóg wié jaki skutek mieć może, to niebezpieczne postanowienie!
— Ale jakże chcecie! żebym się tak wprost, z pieca na łeb cofał, — rzekł zniecierpliwiony dowódzca — radźcie zresztą!
Nikt z radą nie pośpieszał, Miller w widoczniejszém coraz pomięszaniu i gniewie chodzić począł, a powoli półkownicy za hełmy i kapelusze wziąwszy, wyśliznęli się z namiotu.
Nazajutrz rano, znacznie już opadł był gniew Millera, pozostał frasunek; noc zrodziła uwagi nad skutkami zamierzonego kroku.
Ale jak się cofnąć było?
Z rozkazu wodza już naprzeciw klasztoru poczęto budować ogromną szubienicę, któréj widok przerażał załogę, zakonników i ślachtę.
Dano znać Millerowi. Kazał swoim zobaczyć co robią polacy. Obóz polski cały był pod bronią, na koniach i w milczeniu zdawał się oczekiwać na cóś. Szwedzi obchodzili, patrzali, pytali, nikt do nich słowa nie rzekł. Na przodzie wodzowie w zbrojach i hełmach, koszulach i misiurkach, za niémi towarzysze i czeladź stali w go-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
143