Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
148

czynny pozostać nie umiał, wyszedł jak mówił, trochę się przewietrzyć, a że go cóś ciągnęło ku szwedom, powoli z bratem xiędzem Ludwikiem rozmawiając, wstąpił na mur. Ale zaledwie tu wstąpił, aż się wzdrygnął; bo prawie pod samemi fossy i murami zwijała się gawiedź ze strzelbami i coraz to się który przymierzył do załogi jak do wróbla... lub kamieniem w łeb na zakonnika cisnął.
Kilku ciurów polskich, wychowańców kirchy, śpiewali pieśni heretyckie, najgrawając się kościołowi i obrazowi; głosy ich dochodziły do murów. Pijany jeden wreszcie żołdak podszedł aż pod samą basztę, u któréj stał Czarniecki, zmierzył do niego i wypalił, kula swisnęła mimo ucha panu Piotrowi; ale w téjże chwili prawie rozjątrzeni częstochowscy, na całéj linij dali z dział ognia i szwedzkie ciury jak muchy zjadłe spłoszone, chmurą rozsypali się po górze całéj.
Kordecki z Zamojskim na odgłos ten wybiegli.
— Co to jest! wszak rozejm! — zawołał przeor, — na Boga! — co robicie?
— Ha! rozejm, — krzyknął puszkarz polak, — a psia wiara sami poczęli, bo jeden