Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
15

źny, surowy, spełniając urząd indagatora, wziął kartę ze stołu i udawał że z niéj czyta.
— Mów, rzekł, jacy są spólnicy twojéj zbrodni?
— Ja... darujcie.... ja nic nie wiém.... ja... Nathan...
I jąkając się, przerywając co chwila łzami, składając ręce, w obawie śmierci, którą uważał za niechybną, Wachler opowiedział, jak go skusił Nathan, jakie z sobą mieli zmowy, i że już stanął układ o otworzenie fórty i wpuszczenie nocą szwedów.
Wszyscy zadrżeli.
Spisek jak zaraza niewidocznie się rozchodząca i szerząca dotknieniem, oddechem, spójrzeniem niemal, jak posłaniec strachu, przez czas krótki rozpostarł się ogromnie. Cała niemal załoga cudzoziemska, wszyscy najemnicy, kilku nawet ślachty należeli do niego. Wejhard uwiadomiony o liczbie, umawiał się, rachował na nich.
Niewysłowionym strachem, to cudowne odkrycie, mającéj już wybuchnąć zmowy, przejęło wszystkich, jeden Kordecki pozostał niewzruszony, odnosząc to, jak wszystko, do Boga. Wyprowadzono Wachlera pod strażą i osadzono tymczasowo w celi pustéj, na jego miejscu innego do dział wyznaczywszy.