Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
151

ry z dokuczliwych natrętów, bo szwedzi pierzchnęli w dolinę, całą następną noc w strachu napaści i pilném czuwaniu pędząc. Późno w noc generał namyślał się i radził, już do rady nie wzywając niefortunnego Wejharda; działa burzące z Krakowa nie nadchodziły, polowe nie wielką były mu pomocą, traktowanie i groźby na mało się dotąd zdały; potrzeba było więc innych chwytać się środków.
Nie było już mowy o wieszaniu; a Sadowski korzystając z usposobienia Millera, z niepewności w jakiéj zostawał, poddał mysi uwolnienia zakonników.
— Więcéj ich tém sobie zjednacie, — rzekł, — niżeli ustraszycie groźbą. Strach to i obawa szwedzkiego okrucieństwa jest największą przeszkodą do poddania się; obawiają się nieprzyjaciela, pokażcie im sprzymierzeńca, obchodźcie się z niemi ludzko, a zmienicie ich; wówczas załoga i zakonnicy nie potrafią się opierać.
Xiąże Hesski był tegoż zdania, ale Wejhard, który przyszedł nieproszony na radę, bardzo się sprzeciwił wnioskowi; szczęście, że Wejharda pomysły już bardzo były podejrzane Millerowi, i jeszcze go więcéj skłoniło to, na przekor hrabiemu dla umartwienia, postąpić przeciw jego my-