Zamojski, Czarniecki, Krzysztoporski, kilku innych świeckich i xięży, pozostali radzić, co czynić pozostawało.
Czarniecki przebaczyć nie chciał.
— Niemca, ojcze przeorze dobrodzieju, rzekł żwawo, na minach koło baszty powiesić, niech dynda ad salutarem exemplum, od tego nie odstępuję, potrzebne to dla postrachu...
Wszyscy poszli za jego zdaniem, oprócz Kordeckiego.
— Dość będzie go wygnać z fortecy, rzekł, a z nim i głównych spólników jego...
— I samym się pozostać? spytał Zamojski, — to być nie może.
— Gdy tylko przewódzcę ukarzemy, reszta, — pochwycił Czarniecki, — kajać się musi, aby tylko niemca powiesić, rogo et obsecro. Reszty tych trutniów z oka nie spuścim i pilnować będziemy.
— Niechętnym zresztą, — rzekł Krzysztoporski, — podwoić płacę, zachęcić ich nagrodą, a strzedz ciągle, my i xięża nieodstępnie będziemy przy działach i na murach, dniem i nocą. Wszystkie stanowiska obsadzone być mogą przez pół ślachtą i xiężmi co młodszemi i silniejszemi; na nikogo się nie spuszczać i nikomu nie ufać... oto moja rada.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
16