Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
160

wiła, o tym pamiętnym wieczorze zniknienia Hanny. Ale prócz kilku co ją już mrokiem widzieli przesuwającą się do kościoła, nikt nie postrzegł jéj więcéj potém, a żaden krzyk, żaden głos nie świadczył o spełnionym gwałcie.
Stara żebraczka stale prawie przesiadywać zaczęła naprzeciw baszty Krysztoporskiego, śledząc jego kroki; i ona także ścigała go podejrzeniem, postanawiała nie spuszczać z oka. Ślachcic wszakże nic po sobie poznać nie dawał, nie zmieniwszy się wcale ani na humorze, ani w postępowaniu zwyczajném; przeor polecił xiędzu Mieleckiemu, aby go w długich samotnych godzinach badać probował i nawracał na lepszą drogę; ale ojciec Ignacy nic z nim poradzić nie mógł; słowa odbijały się od niego, myśl począć nie mogła z żadnéj strony. Krzysztoporski żołnierz tęgi, gorliwy na murach dowódzca, zresztą ponury i skryty, niechętnie się wywnętrzał, a jeszcze mniéj nawracania słuchał. Mówił czasem o życiu przyszłém, o sobie; ale za nic chwycić nie dawał; xiądz prawił swoje, on swoje.
Z kolei on i xiądz Mielecki, ten dla modlitwy, on dla spoczynku krótkiego i posiłku schodzili z powierzonéj im baszty, i naówczas tylko tracili się z oczu, zresztą Krzysztoporski ani na