Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.
161

chwilę nie odchodził. Siara żebraczka napróżno uparcie za nim goniła wzrokiem: widziała go zawsze tylko słupem stojącego na murze z założonemi rękoma, z dumnie podniesioną głową.
Niezwalczona jednak kilkodniowa próżną strażą, potajemnie co wieczór wracała do drzwi dawnego mieszkania Lassoty, tu w zagłębieniu muru siadała w kątku ciemnym, i z wlepionemi w Krzysztoporskiego oczyma, nieporuszona, spędzała długie, do nocy późnéj godziny. Ślachcic zdawał się jéj niewidzieć.
Często też dowiadywała się stara do celi xiędza Piotra, ale nigdy nie wchodziła do niéj; posłuchała pode drzwiami, zrobiła krzyżyk w powietrzu, postała chwilę i uchodziła szybko; jeśli głos starca ją doszedł, drżała jakby ją ta boleść przejmowała do głębi, i jeszcze gorliwiéj potém biegła tropić kroki nieprzyjaciela...
W klasztorze ledwie kto wspomniał o tym dziwnym wypadku, który w obec wielkich zaprzątnień o losy Jasnéj-Góry, mignął niepostrzeżony. Kobiéty najwięcéj o niém mówiły, a żebraczka wkradała się między nie, prosząc jałmużny, roznosząc medaliki i obrazki, i usiłując podsłuchać co też o tém sądziły.
I tego wieczora, gdy posłów wypuszczono