Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.
162

z obozu, natrafiła na kupkę gwarzących niewiast, które począwszy od historji szubienicy strzaskanéj kulą klasztorną, rozwodziły się nad strachami, nad powieściami o szwedach, aż wreście przyszły do Hanny.
Były tam pani Jaroszewska, cała zawsze zajęta swojém dziecięciem i niezmiernie przelękniona, pani Skórzewska i żona tego ślachcica Płazy, który promotorem był do poddania się i strachu. Żona pana Płazy imieniem Agnieszka, mówiła najgłośniéj i rozprawiała najżywiéj. Nie bardzo już młoda, nie nazbyt też piękna, choć miała ślady wdzięków straconych na twarzy, starannie pielęgnowane, chuda i słuszna, ubrana zawsze dość brudno i niedbale, choć z pretensją do stroju, błyskotkami; wyglądała raczéj na cygankę niżeli na żonę ślachcica, jakim był pan Płaza. Bóg też wié, zkąd ją wziął pan Płaza! jedni mówili, że gdzieś poznał w mieście i wdową już pojął po jakimś rzemieślniku, drudzy utrzymywali, że u niego wprzódy służyła, nim się z nią ożenił. Znać też było pochodzenie na jejmości, bo bardzo się nosiła za swą godnością obywatelki i pani, o któréj co chwila przebąkiwała. W obejściu jéj, ruchu mówię, zdala trąciło cóś podłego; śmiała, swarliwa, mimo czter-