Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
163

dziestówki natarczywie zalotna, miała powierzchowność dla wszystkich prawie odstręczającą. Nie było plotki w klasztorze, nie było wieści, o którejby nie wiedziała pani Płazina, którąby opowiadając nie ubrała po swojemu na czarno. W każdym uczynku jak go poczęła rozbierać i rozdzierać, wyszukać musiała cóś nizkiego, brudnego, jaki powód nikczemny; rzekłbyś że to była barwa, którą do swojéj, chciała odziać co ją otaczało. Pomimo to, pan Płaza tak ją z temi wszystkiemi wadami miłował, że nawet na niepotrzebne zaloty zamykał oczy i za złe jéj mieć się nie zdawał, że jego poczciwe imię tak na bakier nosiła.
Otoż i pani Jaroszewska bardzo zacna niewiasta i pani Skórzewska uczciwa matka rodziny, obie nie bardzo chętném okiem poglądały na Płazinę, o której wiedziały co zacz była i zkąd wyszła; nie rade były jéj towarzystwu, ale jak się od niéj uwolnić i odkaraskać? Gdzieś nie posiał wyrosła; napróżno ją kwaśno przyjmowano, rozsiadała się szeroko, gwałtem poczynała rozmowę, do każdéj się wmięszała, i choć ją czasem grzecznie, pięknie odsunięto, wracała zawsze niezrażona. A że to w klasztorze, w samotni, człowiek każdy nie był wybredny na towarzy-