na... — zresztą czy to ją nie mogli za mury wyrzucić. To już darmo i mówić o tém.
Żebraczka słuchała zdaleka.
— Ja się dziwuję, — kończyła Płazina, że nawet o tém gadają. At! zginęła to zginęła, co to za dziw, w takiém zamięszaniu, tyle tu ludzisków różnych nacij, Bóg wié jakich przybłędów.
— Ależ to — Chryste Panie! pod bokiem Matki Boskiéj, u jéj ołtarza, to ujść nie może bezkarnie!
— Właśnie i mój mąż to powiada zawsze, — kiwając głową dodała Skórzewska — to jest okropném!!
— A najlepiéj o tém i nie mówić, — żywo jakoś przerwała Płazina — no cóż wreście tak wielkiego? zginęła! mało to ludzi ginie, może zabita! kto to może wiedzieć!
Żebraczka, która pilnie nastawiała ucha, spójrzała na Płazinę, i gdy się panie porozchodziły, posunęła się o kilka kroków idąc za nią, jakby ją śledziła, chcąc widać dowiedzieć się gdzie mieszkała.
Nie rychło dostała się do miejsca; bo pożegnawszy sąsiadki pani Płazina, powoli bardzo ciągnęła sobie ku domowi, a po drodze nie była kogoby nie zaczepiła. Kłaniała się żołnierzom,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
165