Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
178

Miller się zadumał znudzony.
— Ot przeczytajcie sami — rzekł, co piszą... że im ich załoga wystarcza, a nowéj nie potrzebują, jakbym ja ich pytał, jak im lepiéj? krętacze! A dodatek miły, dołożył kwaśno się uśmiechając wódz, że naszego wyznania ludzi, a nawet katolików co służyli przeciwko Jasnéj-Górze, wpuścić do niéj niemogą. Wykręt papistów, zasłaniają się świętością, ale dość już tego błazeństwa, dość, jutro więc, szturm do klasztoru...
To mówiąc powstał i wydano natychmiast rozkazy rozpoczęcia kroków zaczepnych na jutro, nie wysyłając już żadnéj do klasztoru na list odpowiedzi. Miller wargę podgryzł, wąsa zakąsił, siadł na koń, wołać kazał puszkarzy, rozdać ładunki i zebrawszy radę wojenną, o świcie uderzyć.
Kaliński z Wejhardem pospuszczawszy trochę nosy, odjechali na stanowisko.
Jeśli kto, to Wejhard do ostatniéj był przywiedziony niecierpliwości; piérwszy téj wyprawy doradźca, — bo bez niego byłaby odłożoną, a zatém nie spełnioną została — musiał dźwigać na sobie wszystkie gniewy Millera; a cokolwiek wojsko ucierpiało, jemu na kark zrzucano. Obietnica jego każda, na nieszczęście zawodną była, czas