Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
180

zbudzeni wybiegli z krzykiem i płaczem, a sama nawet załoga na chwilę zmięszana została, tą napaścią o brzasku.
Kordecki był gotów: na piérwszy wystrzał działowy, pobiegł na mury z krzyżem w reku i przeżegnał nim cztéry świata strony, obszedł powolnie swoich, a ujrzawszy że kule hałasne bardzo, szkody nie czynią wielkiéj, wydał rozkazy, żeby się tylko bliżéj podstępującym szwedom ze szmigownic i organków odstrzeliwano, wielkich dział nie tykając.
Patrzcie dzieci! — mówił do zebranych, — jak Matka Boska szatą swoją osłania nas; oto kule nad głowami naszémi lecą bez szkody, i przenoszą mury, lub padają bezsilne, chwała Pani niebios, chwała!
Wtém pan Czarniecki przypadł.
— Co Jegomość dobrodziéj najlepszego robisz? a tożeś nie kazał z dział strzelać! czy to prawda? czemuż? czy prochu mało?
— Kto wié na jak długo potrzebować go będziemy, — odpowiedział Kordecki, — a nie widzę konieczności odstrzeliwania się działom; kule ich szkody nam nie czynią; dość odpychać podchodzących bliżéj z ręcznéj broni; gdy się szwed ośmieli i hurmem cisnąć zacznie, wówczas