— Wchodzę i wychodzę kiedy chcę, mnie wolno, i do miasteczka czasem idę, może jw. pani czego potrzeba?
— Nie! nie! ja mam wszystkiego podostatkiem, pytałam się tak tylko, z ciekawości.
— A jw. pani daleko ztąd mieszka?
— O! kilkanaście mil.
Tak gawędując szła stara aż pod izbę pani Płazinéj, ale tu jéj nie wpuszczono; poszła jéjmość po chléb sama i wyniosła go żebraczce.
— Czyż to jw. pani i sługi nie masz, że mi sama nawet wynosisz? albożem ja tego warta — zakrzyknęła Konstancja.
— To bo takie nieszczęście, — odparła ślachcianka, — że nas tu ledwie samych przytulili, gdzież było myśléć jeszcze o sługach; choć to ja do tego nie przywykłam z maleńka, żeby sobie służyć sama.
— To zaraz widać! a możebym ja jw. pani czasem choć wody przyniosła, posłużyła, czy co?
Pani Płazina zamyśliła się:
— Już to prawda, dobrzeby to było, bo i ludzie mojego męża, wszyscy na murach cały czas.
— Jeśli jw. pani pozwoli, jeśli jest dzbanek...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.
188