— Prawda, że ci w głowie pstro moja stara!
— No to pstro, ale powiedz ile izb, albo to ci co szkodzi, jegomościuniu, dobrodziejeczku kochany.
— Lepiéjbyś się pomodliła i poszła spać! — odparł śmiejąc się xiądz Piotr i tak ją odprawił.
Kostucha widząc że ją o nieprzytomność i bałamucenie posądził, ukłoniła mu się i odeszła pomyśliwszy: — dowiem się ja od braciszka Pawła. I pociągnęła do fórty, przy któréj nie był gdy wchodziła, bo go zastępował Rudnicki, a on odnosił habit połatany xiędzu przeorowi.
Teraz już wrócił do swojéj izdebki, wśród stuku a huku dział i smigownic, szyjąc i śpiewając na całe gardło. Omni die, dic Mariae...
I na stoliku rozłożywszy przed sobą suknię xiędza Stradomskiego, z igłą w ręku, ze wzrokiem w nią wlepionym, zdawał się myśleć głęboko, jak ją na połach zregulować, by śladu nie było podarcia; gdy Kostucha drzwi otworzyła.
— Dobry wieczór xięże Pawle...
— Ba! żebyż to xięże, — wesoło odpowiedział zagadniony — ale to tylko braciszku!
— No, i to przyjdzie.
— A igły są?
— Są, i jakie paradne, chodziłam umyślnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.
195