Czarniecki głową pokręcił, ramionami ruszył, szukał widocznie argumentu, a nareście rzekł cicho.
— Stań się wola Twoja! Jednakże nieuchronna rzecz że nam strzelać przyjdzie; szwedzi nas opasują, gruchoczą nam mury, a my mamyż stać i patrzéć?
— No to sobie strzelajcie, — odparł przeor, a Zamojski dodał:
— Dawać ognia, dawać ognia, więcéj dla strachu, niż żeby padali... bo drażnić i tak podrażnionego nieprzyjaciela, nie polityczna i szkodliwa. Już i tak Miller patrząc na swego Horna, którego kosą nasi tak dobrze podcięli, złością się zajada.
— Wszak tylko po brzuchu go drasnęli! — zawołał pan Piotr — co u licha! i jeszcze się skarży.
— Nie mniéj, pewnie ducha wyzionie.
— Zdaje mi się że to sztuka Janasza Węgrzyna, który niech w Bogu odpoczywa, bo żołnierz był dobry; a ja na mury pośpieszę.
— I ja z wami, — dorzucił Zamojski chwytając czapkę, — czas mi do moich.
— Zapewne, chodźcie, chodźcie a żywo, załodze ducha dodacie, nie szkodzi!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
200