Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
207

dzo poddanym króla Karola choć nie wiele mógł wiedzieć, bo jeździł na Żoławy za interessem własnym, unikał posterunków i wybierał kraj spokojny.
Miller widząc go tak jakoś nie zaopatrzonym w nowiny, pożałował nawet że go do klasztoru posłać umyślił, ale pomyślał sobie: — lepiéj taki że nowego człowieka zobaczą a od niego co posłyszą, niech jedzie. Kaliński uprzejmie się ofiarował do towarzystwa, ale podkomorzy grzecznie odmówił, dowodząc że sam na sam z xiędzem Kordeckim jakoś to lepiéj pójdzie.
Wejhard odjechał z nową nadzieją, a Sladkowskiego rajtarowie zawiedli do miasteczka Częstochowéj, gdzie u Hiacynta Brzuchańskiego dano mu mieszkanie. Nazajutrz rano miał po niego przysłać Miller, dodać mu trębacza i wyprawić na Jasną-Górę.
Ledwie się uwolnił od szwedów podkomorzy i poczuł swobodnym, rozmarszczyło mu się czoło, i jął rozpytywać gospodarza ostróżnie.
Dowiedział się wszystkiego co się tknęło oblężenia i z weselszą twarzą do snu poszedł.