namawiać do poddania, dowodząc... ale to już wiecie zapewne.
— Ba! i sto razy nam to powtórzono, — rzekł przeor, — kochany podkomorzy, a niemacie tam co nowego i lepszego od téj staréj piosenki o Karolu Gustawie.
Sladkowski się bacznie obejrzał; stali obok pan Zamojski, Czarniecki, dwóch jeszcze ślachty, ze trzech xięży; pocmokał i zdawał się wahać.
— Ej! kiedy to widzicie z tym djabłem Szwedem nie żartować.
— Możecie nam przecie zaufać, — przerwał Kordecki, a macież co nowego?
— Ba, możeby się nalazło! z uśmiechem — odparł Sladkowski.
— No to mówcie, a śmiało, a naprzód siadajcie, my dziś pościm wigilią na chwałę Matki Boskiéj szczerym postem, ale dla was znajdziemy co przekąsić.
— Albo to ja także nie chwalca Matki Boskiéj, żywo zawołał podkomorzy, — nie róbcież mnie heretykiem, ja z wami, z suchotami jak i wy wszyscy, xięże przeorze.
Kordecki się uradował, aż mu oczy zabłysły.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.
210